piątek, 29 kwietnia 2011

Zwycięstwo sprawiedliwości - spóźnione, ale zawsze...

Tym razem nie będzie o Oleśnicy. Nie o jej Burmistrzu. Nie o kosztownych przeciągających się w nieskończoność inwestycjach. Nawet nie o skompromitowanych urzędnikach w papierowym e-urzędzie. Tym razem będzie o sprawiedliwości, która zatriumfowała na niedalekim, bo wałbrzyskim podwórku.

Otóż dzisiaj, chyba po raz pierwszy w krótkiej historii polskiej samorządności niezawisły sąd przyznał, że doszło do korupcji wyborczej na tak szeroką skalę i że trzeba powtórzyć wybory samorządowe w Wałbrzychu.

Co ciekawe, jeszcze kilka dni temu w tym samym budynku Sądu Okręgowego w Świdnicy, sąd (w innym składzie osobowym) w podobnej sprawie, ale zgłoszonej przez innego wnioskodawcę, orzekł, że korupcji wyborczej w Wałbrzychu nie było. I co jeszcze ciekawsze: sąd wydał takie orzeczenie po wysłuchaniu świadków, którzy pod przysięgą przyznawali: "Tak, kupowałem głosy! Tak, płaciłem ludziom za głosy na konkretnych kandydatów!". Ale wówczas tak szczere wyznania świadków afery były dla sądu niewystarczające. Sąd oddalił wniosek w tej sprawie stwierdzając, że dowody były za słabe! Dał tym samym do zrozumienia, że PRZECIEŻ NIC SIĘ NIE STAŁO.

Chyba jednak się stało, bo dzisiaj sąd w osobie innej sędziny ogłosił wyrok zgoła odmienny: w Wałbrzychu jednak doszło do kupczenia głosami (mówi się o kilkuset głosach kupionych; o wyborze prezydenta Wałbrzycha zadecydowało 325 głosów różnicy), które mogło mieć istotny wpływ na wyniki wyborów. Tym samym sąd unieważnił 2. turę wyborów na prezydenta Wałbrzycha oraz wygasił mandaty 5 radnym z jednego z okręgów, co oznacza konieczność przeprowadzenia ponownych wyborów. O ile nie będzie apelacji... Póki co, po kilku rozprawach oddalających wnioski, wygląda na to, że sprawiedliwość i demokracja wzięły górę!

Dlaczego o tym piszę? Z powodów osobistych....

W całej tej sprawie, w roli negatywnych bohaterów występują wałbrzyscy działacze Platformy Obywatelskiej. 
Sam kiedyś należałem do tej partii. Wstąpiłem do niej na fali ogólnonarodowego sprzeciwu ludzi młodych i wykształconych przeciwko autokratycznym rządom prezesa Kaczyńskiego i jego świty; przeciwko ko(s)micznej koalicji PiS-Samoobrona-LPR; i wreszcie przeciwko mrocznej, nieprowadzącej do niczego polityce rozpamiętywania historii i szukania agentów. Byłem jednym z wielu młodych ludzi, którzy wiązali z PO ogromne nadzieje. Wtedy wydawało się, że Platforma i prezes Tusk będą jedyną siłą zdolną powstrzymać zapędy prezesa Kaczyńskiego. To on mówił o fachowości i kompetencjach ludzi związanych z PO. To on mówił o demokracji, wzniosłych ideach i szerokich perspektywach. To on obiecywał zachowanie wysokich standardów etycznych w polityce.

No właśnie...

Najpierw było spore rozczarowanie lokalną Platformą z powodu standardów daleko odbiegających od europejskich. Teraz aż przykro słuchać, że to działacze tej partii kupczyli głosami w Wałbrzychu, o czym otwarcie przyznał nawet (były) rzecznik tamtejszej Platformy. Ten sam rzecznik tej samej partii w tym samym wywiadzie stwierdził, że największym błędem jego partyjnych kolegów było to, że dali się złapać. I takie rzeczy dzieją się w państwie prawa, w którym rządzi Platforma! Podobno Obywatelska...

Od samego początku wałbrzyskiej afery prezydent-zwycięzca ustawionych wyborów bagatelizował sprawę. Szedł w zaparte, że niby o niczym nie wiedział, że nie miał pojęcia o szemranych działaniach najbliższych kumpli z partii. A ludzi, którzy odważyli się upomnieć o sprawiedliwość, nazwał oszczercami. Twierdził, że mandat prezydenta mu się należy, bo przecież zdobył go w demokratycznych wyborach.

Doprawdy: trudno jest mi uwierzyć w to, że jeden z wałbrzyskich prominentów partyjnych (dotychczasowy członek władz krajowych, wojewódzkich i powiatowych Platformy (podobno) Obywatelskiej) nie wiedział nic o planach i poczynaniach jego partyjnych ziomków, a oni sami "zbłądzili" za jego plecami. Natomiast jestem skłonny uwierzyć w wersję, że do takiej a nie innej postawy zmusiła go sytuacja. Bo gdyby sam otwarcie przyznał, że korupcja wyborcza miała wpływ na wynik wyborów w Wałbrzychu, w wyniku których sam został prezydentem, postawiłby w trudnej sytuacji swoich kumpli z partyjnego podwórka, co z kolei odbiłoby się echem na samej Platformie (podobno) Obywatelskiej. To z kolei oznaczałoby, że lojalność partyjna nie pozwalała mu wydać partyjnych kolegów. A jeśli przyjąć tę wersję wydarzeń, otrzymamy doskonały przykład obrazujący sytuację, gdy interes partyjny bierze górę nad rozsądkiem i interesem publicznym.

A czy człowiek, który przedkłada interes partyjny (tudzież własny) nad interes społeczności, w której mieszka zasługuje na szacunek? Czy taka osoba może być dobrym i skutecznym samorządowcem? Chyba każdy zna odpowiedź na te pytania... Ja niestety przekonałem się o tym trochę nie w porę.

Dopiero latach doszedłem do wniosku, że wstąpienie do Platformy Obywatelskiej było zdecydowanie największą pomyłką w moim życiu. A dzisiejszy wyrok sądu w Świdnicy tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził.

Teraz już, mając na koncie własny bagaż doświadczeń partyjnych mogę stwierdzić: mówienie o wysokich standardach w polityce w przypadku partii politycznych, to niestety spore nadużycie...

czwartek, 21 kwietnia 2011

E-urząd na e-papierze

W oleśnickich mediach - tych drukowanych i tych internetowych - zawrzało. Najpierw w ogniu krytyki redaktorów portalu internetowego znalazł się najwyższy rangą urzędnik w oleśnickim magistracie, czyli sam Sekretarz Miasta. Teraz ten odwdzięczył się pięknym za nadobne i odpowiedział mu na piśmie. Papierowym.

Poszło o artykuły promocyjne dotyczące dwóch projektów współfinansowanych przez Unię Europejską. Artykuły promocyjne, czyli coś w rodzaju płatnych reklam. Zwykle, celem publikacji takich materiałów promocyjnych jest wykazanie skuteczności danej jednostki w pozyskiwaniu dotacji unijnych oraz pokazanie, w jaki sposób i na jakie cele te dotacje są wykorzystywane. W tym przypadku chodziło o projekty związane informatyzacją samego urzędu oraz podległych mu jednostek oświatowych: e-urząd oraz e-oświata. Magistrat postąpił rozsądnie wystosowując zapytania ofertowe (tu i tu), by spośród kilku ofert lokalnych mediów wybrać najkorzystniejszą, czyli najtańszą. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach...

No właśnie. Redaktorzy portalu MojaOleśnica.pl doszukali się uchybień. Według nich Urząd Miasta w takim postępowaniu faworyzował media drukowane ponad media internetowe, nie dopuszczając tych drugich do przedłożenia swojej oferty. Pojawiły się też wątpliwości redaktorów co do bezstronności zleceniodawcy ze względu na koligacje rodzinne, które są bezsprzecznym faktem. Nie mnie oceniać, czy miały one jakikolwiek wpływ na wybór takiej, a nie innej oferty, dlatego też tego wątku komentować nie mam zamiaru. Ale za to pozwolę sobie skomentować wątek pierwszy, czyli sprawę faworyzowania wydawnictw papierowych.

W przypadku obu zapytań największe wątpliwości wzbudziło ograniczenie liczby oferentów do tych reprezentujących wydawnictwa papierowe. Teoretycznie zleceniodawca w zapytaniu ofertowym może podać niemalże dowolne warunki zamówienia, co sugeruje, że wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa. Ale już o ironię zakrawa fakt, że ograniczenie to pojawia się w zapytaniach dotyczących "e-projektów", czyli projektów związanych z wydatkami na rozwój systemów informatycznych i sieciowych. Mówiąc krótko: promocja e-urzędu i e-oświaty została ograniczona do mediów tylko i wyłącznie papierowych. To tak jakby zmuszać programistę do pisania aplikacji na kartce papieru, bez dostępu do komputera.

Co ciekawe, w "Poradniku Beneficjenta..." podanym przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego istnieje następujący zapis: "wskazane  jest także stosowanie innego typu narzędzi  informacyjno-promocyjnych, dostosowanych do rodzaju (...) realizowanego projektu. Im więcej podjętych działań promocyjnych projektu tym lepiej", który ja rozumiem tak: jeśli projekt dotyczy systemów informatycznych i szeroko pojętych "e-usług", to wręcz wskazane byłoby, by materiały promocyjne były publikowane na stronach i portalach internetowych. Gdyby projekt dotyczył nie e-urzędu i e-oświaty, ale czegoś innego, prawdopodobnie nie byłoby żadnych wątpliwości.

W dzisiejszej Panoramie Oleśnickiej ukazała się cięta riposta Sekretarza Miasta. Zaczął dość spokojnie, w sposób typowy dla urzędnika: że konieczność zamieszczania ogłoszeń prasowych wynikała z umowy z Urzędem Marszałkowskim, że wszystko odbyło się z harmonogramem realizacji projektów. Należy dać temu wiarę, w końcu to Pan Sekretarz stoi na czele tzw. Komitetu Wdrożeniowego, więc zdecydowanie wie co mówi. Ciekawe, czy te harmonogramy, na które powołuje się Pan Sekretarz przewidują promocję tych projektów na stronach i portalach internetowych, w sposób inny niż w postaci "twardych" i "namacalnych" materiałów promocyjnych? Tego już nie wiemy.

Dalej pojawia się argument o ofercie najkorzystniejszej spośród nadesłanych, tutaj również należy się zgodzić z Panem Sekretarzem.

Później pojawia się argumentacja co do wersji papierowej. Pan Sekretarz pisze, że "wersja papierowa dociera zarówno do osób korzystających z komputerów, jak i osób z nich niekorzystających. Gazeta w formie papierowej jest o wiele bardziej dostępna niż komputer - zarówno pod względem ceny, jak i instrukcji obsługi (...)". Czytam i własnym oczom nie wierzę! Żyjemy w XXI wieku, sieć internetowa oplotła cały świat, komputer przestaje być luksusem, a Pan Sekretarz twierdzi, że gazeta w formie papierowej jest O WIELE BARDZIEJ DOSTĘPNA niż komputer? Z jakiej epoki Pan pochodzi, Panie Sekretarzu?
Gazeta ma nakład kilku tysięcy egzemplarzy i jej "czytalność" jest dość mocno ograniczona terytorialnie. W tej chwili ogromna większość komputerów jest podłączonych do internetu. Ba! Doszło do tego, że komputer przestał być niezbędny, by uzyskać dostęp do internetu (są komórki, nawet telewizory z dostępem do sieci). Do materiałów zamieszczonych w internecie można dotrzeć z niemalże każdego zakątka świata, nie tylko z powiatu! A Pan Sekretarz pewien swego twierdzi, że gazeta jest bardziej dostępna niż komputer.
W pewnym sensie jednak rację ma... Z gazety można zrobić samolocik, gazetą można zabić muchę... Komputerem raczej się nie da, chociaż... nigdy nie próbowałem. Jeśli chodzi o instrukcję obsługi, to fakt, gazeta takowej nie potrzebuje (raczej); ale jeśli chodzi o komputer, to moja córka w wieku 3.5 roku potrafiła włączyć komputer i wpisać hasło. Teraz, w wieku 5.5 roku całkiem nieźle sobie radzi z oglądaniem bajek przez internet. Papierowej (a jakże!) instrukcji obsługi nie potrzebowała nigdy.

Kolejna ciekawa teza wyrażona przez Pana Sekretarza: "format "A3" (cała strona gazety) jest wyraźniejszy niż monitor komputera". Z całym szacunkiem Panie Sekretarzu, ale to Pan był jedną z osób, które całkiem niedawno proponowały naszym miejskim radnym służbowe komputerki o przekątnej ekranu około 10 cali, pod warunkiem, że zrzekną się swoich praw do słowa drukowanego. Teraz twierdzi Pan, że słowo drukowane jest lepsze niż komputer. Więc jak to jest naprawdę?

Dalej: "Ponieważ celem planowanych publikacji jest dotarcie z informacją do różnych środowisk i grup społecznych, byłoby rzeczą nieuczciwą ograniczyć krąg odbiorców tylko do osób korzystających z technologii informatycznych". A do jakich osób adresowane są wdrażane projekty e-urząd i e-oświata? Czy nie do osób właśnie korzystających z technologii informatycznych? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ktoś, kto nigdy nie miał komputera, po przeczytaniu materiałów promocyjnych o e-projektach, pójdzie do sklepu i sprawi sobie komputer tylko dlatego, żeby swój wniosek o dowód osobisty przesłać do jakiegoś abstrakcyjnego (dla niego) e-urzędu. Ale może się mylę?

Czytamy dalej: "Sensacyjna teza autora publikacji o wyborze formy papierowej (...) jest pozbawiona sensu, ponieważ Panorama Oleśnicka ma również swoje wydanie internetowe i mogłaby przystąpić do przetargu dla mediów elektronicznych". Po pierwsze: nie do przetargu, a do zapytania cenowego. Po drugie: święta prawda! Swoje wydanie internetowe ma i "Panorama Oleśnicka", i "Oleśniczanin". I MojaOleśnica.pl jest portalem internetowym. Dlaczego więc nałożono odgórne ograniczenia na oferentów, by swoje oferty mogły przedstawić TYLKO wydawnictwa papierowe? Czy naprawdę potrzebny był taki warunek w zapytaniu cenowym w sprawie e-projektów? Czy nie byłby bardziej racjonalnym warunek, by materiały promocyjne ukazały się w prasie drukowanej ORAZ w internecie?

Na koniec parę słów do tych, którzy uważają, że redaktorzy MojejOleśnicy.pl podnieśli cały ten raban z powodu kilku złotych, które umknęły im sprzed nosa. Jak się okazało (tu i tu), całe zamówienie było warte zaledwie kilkaset złotych, naprawdę niedużo, jeśli wziąć pod uwagę format ogłoszenia. Gdyby do mnie zwrócił się Pan Sekretarz z prośbą o umieszczenie materiałów promocyjnych na blogu - zrobiłbym to jeszcze taniej, bo ZA DARMO (nie płacę za tego bloga, ani na nim nie zarabiam; niestety znajduje się on w internecie, który "nie jest tak dostępny jak forma papierowa"). W moim mniemaniu, tu chodziło o ideę. O odpowiednią promocję projektów wdrażanych przez Urząd Miasta, adekwatną do rodzaju tych projektów. "E-projekty", więc "e-promocja". Dla mnie takie połączenie jest bardzo logiczne.

Ale najwyraźniej nie jest logiczne dla urzędników, dla których "nowoczesnym systemem informatycznym" jest już komputer sam w sobie. Z całej tej sprawy wyłania się  wręcz karykaturalny obraz oleśnickiego urzędnika, któremu ktoś kiedyś powiedział, że wszystko, co zaczyna się na "e-" jest nowoczesne. Więc urzędnik ten radę sobie wziął do serca i mimo braku podstawowej wiedzy o e-technologiach, postawił na nowoczesność. I w pogoni za tą "e-nowoczesnością" tak się zatracił, że zapomniał o istnieniu internetu. Może o nie tyle samym istnieniu, co o jego dostępności. Trwając w w swojej błogiej niewiedzy, bez zażenowania wygłasza nieuzasadnione poglądy, które stoją w sprzeczności do wszelkich badań prowadzonych nad internetem i mediami od lat, dość czytelnie obrazujących  dynamiczny rozwój internetu i e-technologii w naszym kraju.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że urzędnik ten pracuje nad projektem, którego celem jest m.in. wykorzystanie internetu do komunikacji urzędu ze społeczeństwem. Jakież moralne katusze musi przeżywać nasz urzędnik na co dzień,, jak bardzo musi on się miotać pomiędzy obowiązkami służbowymi, a własnymi poglądami i strachem przed komputerem?  Poglądami i strachem, które być może wynikają z własnej niewiedzy, być może z braku odpowiedniego przygotowania merytorycznego, a które zostały wyraźnie wyartykułowane przez samego urzędnika: PAPIER JEST ZDECYDOWANIE BARDZIEJ DOSTĘPNY (czytaj: lepszy) NIŻ KOMPUTER! Nie wspominając już o instrukcji obsługi...

czwartek, 14 kwietnia 2011

Sprawa ronda ma drugie dno?

W uzupełnieniu do ostatniego wpisu dotyczącego pechowej budowy nieszczęsnego ronda...

Przypomnę tylko, że wczoraj, w rozmowie z Panoramą Oleśnicką pan dyrektor Sekcji Dróg Miejskich powiedział: "To, że nawierzchnia źle wyszła, wynika też z presji wywieranej na termin wykonania. Te warunki, które były, okazały się jeszcze nie do końca odpowiednie. Było jeszcze za zimno na układanie tej nawierzchni. Wykonawca, chcąc wyjść naprzeciwko oczekiwaniom, chyba się trochę pospieszył". Załóżmy, że przyjmujemy tę argumentację: faktycznie w marcu/kwietniu mimo, że temperatura w ciągu dnia była bardzo wiosenna, to nocami rzeczywiście spadała do niskich wartości. Ale idąc tym tropem, należy zadać panu dyrektorowi SDM pytanie: skoro w kwietniu, mimo że było ciepło, to było za zimno, to dlaczego ktoś z Pańskich pracowników, jako termin zakończenia budowy tego ronda ustalił na 10. grudnia, gdy zazwyczaj jest jeszcze zimniej niż w kwietniu? Domyślam się, że termin ten nie był "pierwszym lepszym" terminem, ale terminem uzgodnionym z szerszą liczbą osób, pracowników SDM odpowiedzialnych za ten przetarg. Domyślam się, że termin ten konsultowano z profesjonalistami z branży drogowej. Zadziwiające jest to, że wtedy jakoś nikt nie krzyczał, że przecież może być za zimno na przygotowanie materiału na tzw. warstwę ścieralną... Dlatego wysuwanie takich argumentów w kwietniu, mając w pamięci pierwotny termin zakończenia prac na grudzień - jest cokolwiek... NIEPROFESJONALNE.

Idźmy dalej tym tropem. Dlaczego rozpoczęcia prac budowlanych nie zaplanowano na przykład na marzec nowego roku? Wówczas zima nie zaskoczyłaby ekipy budowlanej, "specjalistów" z Sekcji Dróg Miejskich ani zwykłych urzędników od papierkowej roboty. Warunki pogodowe byłyby zdecydowanie korzystniejsze. Istniałaby duża szansa, że wszelkie prace drogowe zakończyłyby się w terminie, być może w czerwcu/lipcu. Nikt nie wywierałby żadnej presji na wykonawcę. Szczęśliwy byłby wykonawca, szczęśliwi byliby mieszkańcy, handlowcy i kierowcy. Nikt nie narzekałby na przeciągające się prace budowlane i związane z nimi uciążliwe objazdy.

No więc właśnie... Dlaczego?

Warto spojrzeć na kalendarz wyborczy. Wybory samorządowe były zaplanowane na 21. listopada. Ewentualna (jak się później okazało - niepotrzebna) druga tura wyborów na burmistrza miała się odbyć 5. grudnia. Można się tylko domyślać kto miał interes w tym, by prace rozpocząć jak najwcześniej, nie zważając na późniejsze problemy temperaturowo-pogodowe. Najprawdopodobniej ktoś próbował coś na tym ugrać, a ktoś inny zachował się skrajnie nieprofesjonalnie i nieodpowiedzialnie i mu uległ, godząc się na takie, a nie inne terminy. Ktoś chciał mieszkańcom Oleśnicy coś udowodnić na siłę.

BARDZO, ale to BARDZO CHCIAŁBYM SIĘ MYLIĆ!
 
Ale w naszym kraju już tak jest, że okres wyborczy to czas cudów i obietnic rzucanych na wiatr... Tu minister przyjedzie otworzyć kawałek obwodnicy, po to tylko, żeby kolejny kawałek tej samej obwodnicy mógł otworzyć kolejny minister przy okazji kolejnych wyborów. Tam poseł otworzy dworzec kolejowy, a jeszcze gdzie indziej jeszcze inna "gruba ryba" przetnie wstęgę z jeszcze innej okazji... A nas, wyborców, czeka powrót do szarej, smutnej rzeczywistości, w której nic nie dzieje się tak, jak powinno. I tak do następnych wyborów...

Rondo, którego nie ma, ale kiedyś (może) będzie

NEWS DNIA: od samego rana pracownicy firmy budowlanej, zrywają nawierzchnię z RONDA, KTÓREGO formalnie JESZCZE NIE MA (bo nawet nikt nie zdążył go otworzyć).

Perypetie z nim związane ciągną się od grudnia. Dla przypomnienia: 6. września 2010r. Sekcja Dróg Miejskich (SDM - jednostka podległa Burmistrzowi) ogłasza przetarg na wykonanie przebudowy skrzyżowania ulic Daszyńskiego, Hallera, Poniatowskiego i Paderewskiego. W Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia, jako termin jego realizacji widnieje data 10. grudnia 2010. Przetarg zostaje rozstrzygnięty 21. września i niedługo potem pracownicy firmy, która przedstawiła najkorzystniejszą ofertę wchodzą na plac budowy. Budowa tego skrzyżowania typu "małe rondo" (jak się okazało później - wcale nie takie znowu "małe") miała zatem trwać około 10 tygodni.

W grudniu okazało się, że rondo nie zostanie oddane w terminie. Podczas grudniowej sesji Rady Miasta Pan Burmistrz dał do zrozumienia, że zima zaskoczyła wykonawcę, osoby odpowiedzialne za przetarg oraz jego samego. We właściwy sobie sposób wyjaśnił, że "plany ukończenia ronda do połowy grudnia wiązały się z analizą lat wcześniejszych, w których śnieg nie spadał szybciej niż w drugiej połowie tego miesiąca". Oczywiście żadnej z osób odpowiedzialnych za ten przetarg do głowy nawet nie przyszło, że pierwszy śnieg mógłby spać w grudniu. Podobno gdyby zima rozpoczęła się 2 tygodnie później, jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia moglibyśmy się przejechać po nowym rondzie. Ale cóż - z naturą jeszcze nikt nigdy nie wygrał. Jedyne, co nam - Oleśniczanom - pozostało, to przyjąć argumentację Burmistrza, poczekać jeszcze parę tygodni i pogodzić się z utrudnieniami komunikacyjnymi w tej części miasta.

Mijały tygodnie... Ronda nie ma... Mijały miesiące... Przyszła wiosna. Śnieg stopniał. Pojawiło się światełko w tunelu! Na marcowej sesji Rady Miasta (której głównym tematem był stan dróg w mieście) pojawił się dyrektor Sekcji Dróg Miejskich, który powiedział, że jeśli pogoda pozwoli, to rondo przy ul. Daszyńskiego zostanie oddane w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Na te słowa z utęsknieniem czekały tysiące ludzi! Przedsiębiorcy, prowadzący swoje interesy w pobliżu tego skrzyżowania... Mieszkańcy okolicznych budynków... Kierowcy...

W końcu przyszedł dzień 13. (sic!) kwietnia. Tego dnia legły w gruzach nadzieje tych tysięcy osób. Tego właśnie dnia ekipa budowlana rozpoczęła zrywanie tzw. warstwy ścieralnej. Okazało się bowiem (wg słów dyrektora SDM), "że zagęszczenie warstwy ścieralnej nie odpowiada wymogom", w związku z czym inwestor (SDM) zobowiązał wykonawcę do ponownego ułożenia nawierzchni. Podobno na jego koszt. Jako laik, ze słów pana dyrektora wnioskuję, że firma odwaliła fuszerkę i przygotowała asfalt, w którym znalazło się zbyt mało asfaltu w asfalcie. Doprawdy, sam mistrz Bareja by tego lepiej nie wymyślił!
Gdzie indziej można znaleźć wypowiedź pana dyrektora, że "to, że nawierzchnia źle wyszła, wynika też z presji wywieranej na termin wykonania. Te warunki, które były, okazały się jeszcze nie do końca odpowiednie. Było jeszcze za zimno na układanie tej nawierzchni. Wykonawca, chcąc wyjść naprzeciwko oczekiwaniom, chyba się trochę pospieszył". Czyli że mimo pięknej wiosny; mimo, że temperatura momentami w ciągu dnia dochodziła do 20 (!) stopni, to jednak wciąż było za zimno. Poszło pewnie o tych kilka nocy, w czasie których temperatura spadała kilka stopni poniżej jakiejś umownej granicy. Ale jak to możliwe, że w takiej Norwegii, Finlandii czy Kanadzie, gdzie średnie miesięczne temperatury przez 7-8 miesięcy w roku nie przekraczają 10 stopni Celsjusza, buduje się doskonałe szosy i jeszcze lepsze autostrady? A w Polsce, w takiej Oleśnicy, nie można wybudować byle ronda, bo temperatura przez 3 godziny w ciągu dnia była o 1-2 stopnie "za niska".

Ja, jako ewentualny przyszły użytkownik tego ronda, jakoś sobie poradzę przez kolejnych kilka miesięcy. Po prostu wybiorę objazd. Ale szczerze współczuję okolicznym mieszkańcom i przedsiębiorcom. Zwłaszcza tym ostatnim. Z powodu budowy ronda, ruch w ich interesach musiał zmaleć - siłą rzeczy. Najpierw mieli "obiecane" 3 miesiące. Z 3 miesięcy zrobiło się w tej chwili już 7 i końca nie widać. Na pewno są w stanie udokumentować obroty swoich firm przed przebudową skrzyżowania i obecne. Na ich miejscu udałbym się z taką dokumentacją do jakiegoś prawnika, który pomógłby napisać pozew o odszkodowanie z tytułu zmniejszonych dochodów. Moim zdaniem - sprawa jak najbardziej do wygrania... A kogo pozwać? Sekcję Dróg Miejskich, jako inwestora? Oleśnicki magistrat, jako organ nadrzędny? Wykonawcę? Tego nie wiem...

Na koniec kilka zdjęć ronda, którego jeszcze (wciąż) nie ma i nie wiadomo kiedy będzie...








piątek, 8 kwietnia 2011

Ciężka jest praca radnego!

Przed dwoma tygodniami (z małą górką) po raz pierwszy w swoim krótkim życiu miałem okazję przyjrzeć się sesji Rady Miasta i mającej tam miejsce "debacie". Dokładniej  przyjrzałem się czterem radnym - cała czwórka należy do tzw. "koalicji" rządzącej. Obserwowałem ich pracę przez większość sesji (o godz. 16:30 musiałem opuścić salę obrad) i zaprawdę powiadam Wam: praca radnego do łatwych nie należy! To ciężki kawałek chleba, na który zdobyć się mogą tylko nieliczni! Słowo "WYBRAŃCY" samo ciśnie się na usta!

Zacznijmy od długich przemówień. Nie, nie samych radnych... Chodzi o wystąpienia zaproszonych gości. Tych na każdej sesji jest zapewne kilku, każdy z nich ma do przekazania jakieś sprawozdanie lub do omówienia jakiś program na przyszłość. To wszystko trwa i trwa w nieskończoność. Podczas takich przemówień radnym czas ciągnie się w nieskończoność. Zwłaszcza, gdy nie przejawiają specjalnego zainteresowania tematem danego przemówienia. Krzesła raczej niewygodne, a od dłuższego siedzenia można się nabawić hemoroidów... Sytuacja radnego jest tutaj wyjątkowo niekomfortowa.

Po każdym takim wystąpieniu, Pan Przewodniczący Rady Miasta musi wtrącić swoje trzy grosze. Nie, żeby chciał wnieść coś nowego do tematu... Zazwyczaj podkreśla jakie to istotne sprawy poruszył poprzednik, jakie to ważne dla mieszkańców. Istotne dla Pani... Dla Pana... Dla społeczeństwa... Dla nas wszystkich! Podkreśla tę istotność w każdym słowie każdego zdania. I tak przez kilkadziesiąt minut w ciągu całej sesji. I w dodatku robi to głosem ponadprzeciętnie donośnym, aczkolwiek bardzo monotonnym. Chyba nawet rozkazy wydawane przed dowódcę szeregowym wojskowym zawierają większą dawkę emocji. Istnieje hipoteza, że takie działanie Pana Przewodniczącego ma na celu uśpienie czujności radnych. A i samych radnych również. Jakiż nieludzki wysiłek musi taki radny wykonać, by powstrzymać się od spania! Podziwiam! Zwłaszcza, jeśli taki radny udziału w dyskusji nie bierze, co mogłoby go chociaż na moment ocucić.

No właśnie. Dyskusja! Jak tu można brać udział w jakiejkolwiek dyskusji, skoro warunki do pracy są nieodpowiednie? Jak można się przygotować do sesji z materiałów dostarczanych w wersji drukowanej? Tak, drodzy Państwo! Mamy już XXI wiek, a radni wciąż dostają materiały na papierze! Przetarg na służbowe komputerki jeszcze nie ogłoszony, więc dalej trzeba się męczyć z papierowymi materiałami. A to nie jest łatwe... Tu kartka zginie, tam się można zaciąć papierem w palec, (a wszyscy wiemy jak bardzo to boli). Wszędzie czai się niebezpieczeństwo. To niehumanitarne! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby taki radny nie zabrał głosu, bo po prostu postanowił zbojkotować dyskusję; albo w trosce o własne zdrowie, czy nawet życie, postanowił nie zaglądać w materiały.

No właśnie! Wobec permanentnego braku "nowoczesnego systemu informatycznego" w postaci służbowych komputerów dla radnych, nie dziwi to, że Pan Przewodniczący RM poczuł się w obowiązku by przypomnieć rajcom (swoim donośnym, acz monotonnym głosem) definicje niektórych niezbędnych pojęć, jak np. interpelacja, zapytanie czy oświadczenie. Doprawdy, nie wymagajmy od naszych radnych, by sami, na własną rękę wyszukiwali znaczenia tych pojęć zawartych w regulaminie instytucji samorządowej, której sami są członkami. W końcu w składzie obecnej Rady Miasta mamy (o ile dobrze policzyłem) AŻ 4 NOWICJUSZY!

Tak więc niełatwe jest życie radnego. Tak, wiem, można mi zarzucić, że powyższy prześmiewczy tekst powstał na podstawie obserwacji zaledwie jednej sesji Rady Miasta, a na posiedzeniach komisji stałych nie miałem okazji jeszcze uczestniczyć. Ale prawdę mówiąc trzeba byłoby mieć niezłomną wiarę w człowieka, by wierzyć, że obserwowana przeze mnie czwórka radnych prowadziła jakąś ożywioną dyskusję na komisjach, a jedynie na czas sesji nagle zamilkła. Proszę wybaczyć, ale ja aż tak bezgranicznej wiary w człowieka nie mam.

A teraz mały quiz: czy ktoś zgadnie jaką czwórkę radnych obserwowałem swoim czujnym okiem?

Osobę jednego z nich zdradzę - to "Fryzjer-Wykładowca" - chyba najbardziej enigmatyczna postać oleśnickiego samorządu. Wiadomo o nim tylko, że żyje, że oddycha, że przychodzi na sesje RM i że pobiera diety. Czy ktoś kiedyś słyszał jego głos? Poza obligatoryjnym "ślubuję", oczywiście... Przypomnę tylko, że według kolegów z rady z poprzedniej kadencji, przez ostatnie cztery lata nie wykazał on się zbytnią aktywnością w oleśnickim ratuszu. Swoją drogą, mocno się zastanawiam nad aktywizacją tego "WYBRAŃCA" i ufundowaniem dla niego prywatnej, specjalnej nagrody, jeśli do końca roku zgłosi on jakąkolwiek interpelację. Nie ważne w jakiej sprawie. Byle tylko była to prawdziwa interpelacja z prawdziwego zdarzenia.

środa, 6 kwietnia 2011

Jak to z tym rycerzem i smokiem było?

Na ostatniej sesji Rady Miasta powrócił temat tego feralnego listu Pana Burmistrza wysłanego pod adres dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

Do tego tematu wrócił sam Pan Burmistrz, który wyjaśniał, że w swoim liście oprotestował nie sam fakt wprowadzenia opłat za przejazd obwodnicą Oleśnicy, ale miejsce montażu urządzeń (bramek) do automatycznego poboru tych opłat, czyli na początku i na końcu płatnego odcinka tej trasy i dlatego też zaadresował swój list z protestem do dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA), a nie do Ministra Infrastruktury. Pan Burmistrz tłumaczył, że w tej chwili opłaty za poruszanie się samochodami ciężarowymi po drogach krajowych w Polsce są uiszczane w sposób zryczałtowany w postaci winiet, w związku z czym obwodnica Oleśnicy, tak czy inaczej, drogą płatną już de facto była. Wyjaśniał również, że planowane wprowadzenie elektronicznego systemu poboru opłat na oleśnickiej obwodnicy doprowadzi do sytuacji, gdy przewoźnicy, mając do wyboru trasę płatną (obwodnica) i bezpłatną (DK8), wybiorą oczywiście tę drugą, jak bardziej opłacalną. Tym samym ciężki transport kołowy wróci na ulice naszego miasta.

W dwóch kwestiach Pan Burmistrz ma niewątpliwie rację. Po pierwsze: rzeczywiście - drogi krajowe, ekspresowe i autostrady już teraz są w naszym kraju płatne (dla samochodów ciężarowych) i to od ładnych kilku lat. W roku bieżącym ma się zmienić tylko system płatności, ze zryczałtowanego (winiety) na  elektroniczny, w którym zliczana będzie ilość faktycznie przejechanych kilometrów po odcinkach płatnych. Trudno też nie zgodzić się z Panem Burmistrzem, że duża część właścicieli firm transportowych, chcąc obniżyć koszty działalności, wybierze bezpłatną drogę krajową nr 8. Tutaj należy podkreślić, że ponieważ przebiegająca przez Oleśnicę DK8 nie figuruje na opublikowanej przez rząd (Ministerstwo Infrastruktury) liście dróg płatnych, tym samym stanie się ona drogą bezpłatną.

I tutaj racja Pana Burmistrza się kończy. Skoro odcinek obwodnicy od węzła Cieśle, do węzła Dąbrowa ma być płatny (a najwyraźniej Pan Burmistrz już się z tą decyzją pogodził), to  gdzie w jakim miejscu mają zostać zamontowane bramki do poboru opłat, jeśli nie przy wjeździe i wyjeździe z tego odcinka trasy S8?
Idąc dalej: proszę sobie wyobrazić sytuację, że dyrektor GDDKiA wykazał się "nadgorliwością" uwzględniając protest oleśnickiego gospodarza przeciwko instalacji systemu elektronicznego i bramki do poboru opłat na obwodnicy nie zostały zamontowane w ogóle. Nie mniej jednak, Minister Infrastruktury wskazał tę trasę, jako płatny odcinek drogi S8. I tutaj dochodzimy do granicy absurdu: w całym kraju, na wszystkich odcinkach wyznaczonych przez ministerstwo, jako płatne, opłaty pobierane są w sposób elektroniczny, a jedynie na obwodnicy Oleśnicy pozostał stary system winietowy. Czy kierowcy będą kupować winiety, żeby przejechać się tylko i wyłącznie kilkukilometrową obwodnicą Oleśnicy? Czy może wybiorą bezpłatną DK8?

Oczywiście taka sytuacja nie może mieć miejsca, gdyż w tym samym projekcie rozporządzenia Rady Ministrów czytamy, że "opłata (elektroniczna) zastąpi funkcjonującą obecnie ryczałtową opłatę za przejazd po drogach krajowych". Będzie zatem istniał jednolity system opłat elektronicznych, którego integralną częścią będą bramki montowane na początku i końcu płatnego odcinka trasy. Tłumaczenie Burmistrza, że w swoim liście oprotestował nie same opłaty za przejazd obwodnicą, ale lmiejsca instalacji urządzeń do poboru opłat, jakkolwiek by nie było ono prawdziwe, jest niezręczne i nieporadne, żeby nie powiedzieć naiwne.
Ciekaw jestem, czy sam adresat listu, czyli dyrektor GDDKiA, domyślił się "co tak naprawdę autor miał na myśli". Pewnie do dziś zachodzi w głowę, dlaczegóż to właśnie on stał się adresatem tak stanowczego protestu jakiegoś tam burmistrza spod Wrocławia? W najlepszym razie, w przypływie dobrej woli odesłał ten list "do wyższej instancji".

Wychodzi na to, że rzekomy rycerz na rzekomym białym koniu pomachał przed rzekomym smokiem nie rzekomą szabelką, ale rzekomym scyzorykiem; i zrobił to bynajmniej nie dlatego, że rzekoma bestia pożerała rzekome dziewice, ale dlatego, że swoim rzekomym cielskiem przysłaniała rzekome "okoliczności przyrody".

PS. A tymczasem Minister Infrastruktury jeździ po kraju i składa obietnice. A co robi dyrektor GDDKiA? Przypuszczalnie wykonuje jego polecenia...

Aktualizacja:
W prasie można przeczytać o tym, że różne osoby mają podobne obawy, co nasz Burmistrz. Że ciężkie samochody wrócą z obwodnic do centrów miast. Osoby te również interweniują i również składają protesty. Z tym, że w przeciwieństwie do Burmistrza Oleśnicy one WIEDZĄ U KOGO INTERWENIOWAĆ: u premiera, u Ministra Infrastruktury, o czym można przeczytać na przykład tutaj, czy tutaj... Wszystkie przykłady pokazują, że to nie GDDKiA powinna być adresatem protestu.

Ale może właśnie o to chodzi... Tak zaprotestować, żeby mieszkańcy Oleśnicy byli przekonani, że działa się w ich interesie, a jednocześnie, żeby nie sprzeciwić się i nie narazić się partii rządzącej... To dopiero sztuka! Sprytne!

piątek, 1 kwietnia 2011

Oleśniczanin kolonizuje Księżyc


Takiej sensacji w naszym spokojnym mieście jeszcze nie było! Oleśniczanie to ludzie pełni ambicji, dumni z historii swojego miasta. Ale okazuje się, że to również ludzie pełni fantazji, zdolni do niebanalnych działań. No dobra, ale o co chodzi?

Całkiem niedawno, buszując po internecie natrafiłem na archiwa firmy "Lunar Registry". Jest to agencja nieruchomości, zajmująca się sprzedażą działek... na Księżycu. Firma, jak każda inna. Nie wzbudziłaby mojego zainteresowania, gdyby nie to, że wśród klientów tej firmy udało mi się znaleźć... mieszkańca Oleśnicy! Zaintrygowany, postanowiłem go odszukać. Trochę mi to zajęło, ale się udało. Oto jego historia...

Pan Walerian D. (imię zmienione), popularnie nazywany "Dzidkiem" jest osobą nader skromną, dlatego prosił o anonimowość. Jest rodowitym Oleśniczaninem, właścicielem małego sklepiku warzywnego w naszym mieście. Zapytany, skąd pomysł na działkę na Księżycu, powiedział, że przez wiele lat pełnych wyrzeczeń i ciężkiej pracy udało mu się uzbierać trochę pieniędzy, o których nie wiedziała nawet jego własna żona. Postanowił zainwestować. A że jest człowiekiem o niespotykanej wręcz fantazji, niepodlegającym żadnym standardom, postanowił, że uciułane oszczędności przeznaczy na coś nietypowego. Kilka lat temu znalazł w anglojęzycznej prasie ofertę agencji "Lunar Registry" i zainteresował się tematem. Wówczas, firma ta, we współpracy z NASA wprowadziła program o nazwie "Your presence on the Moon" i po bardzo okazyjnej cenie sprzedawała grunty na Księżycu. Jego wybór padł na działkę położoną najbardziej malowniczym obszarze ziemskiego satelity. Sama nazwa tego rejonu: "Morze Spokoju" (łac.: Mare Tranquillitatis), wiele mówi o standardzie tamtejszej okolicy. Niewiele się zastanawiając, kupił działkę o obszarze 5 akrów (2.2 hektara). Niestety nie chciał ujawnić ile wówczas kosztowała go ta inwestycja (w chwili obecnej 5-akrowa działka kosztuje zaledwie 123 dolary).
Mapa księżyca z zaznaczoną działką pana Waleriana

Księżycowe Morze Spokoju z zaznaczoną na czerwono działką pana Waleriana.
Na pytanie, czy jego rodzina wie o jego nietypowym "stanie posiadania" odpowiedział, że jeszcze nie, ale mało brakowało. Po 5 latach od zakupu jego żona robiła porządki w sklepie. W ferworze walki z papierami i rachunkami natrafiła na fakturę z agencji. Na szczęście nie była biegła w językach i do tej pory niczego się nie domyśliła. Zapytany dlaczego "na szczęście", powiedział, że żony się raczej nie boi, ale drugą osobą, która by się o tym fakcie dowiedziała byłaby jego teściowa. "A ta urządziłaby mi piekło na ziemi!" - powiedział pan Walerian, po czym nerwowo zapalił papierosa.

Na koniec zadałem pytanie o jego marzenia. Powiedział, że chciałby wybudować na tej działce domek. Ale nie dla siebie... Nie chciał również odpowiedzieć na pytanie dla kogo. Można tylko domyślać się, że chodzi mu o teściową... Ale o tym cicho sza!